wtorek, 22 października 2013

Thetford

Dziś nowy kierunek! Tu mnie jeszcze nie było. Jestem w Thetford. Przyleciałem z Poznania do Stansted, a potem dwie godziny busem. Na początku trochę mnie zdziwiło jak bus może jechać 80 km przez 2 godziny, ale po drodze zaliczyliśmy Cambridge i parę innych miast. W Thetford odpuściłem sobie jazdę taksówką i postanowiłem spróbować szczęścia wędrując pieszo. Nawet udało mi się nie zgubić (tak jak jakiś czas temu w Rzymie i dotarłem do hotelu :-). Uwielbiam chodzić pieszo w nowych miejscach. Z ciekawością gapiłem się na tradycyjne, angielskie domy i wdychałem zapach małego kawałka lasu mijanego po drodze. Jutro rano kolejne wyzwanie - spacer do firmy. Facet, który ma nas jutro szkolić jest w tym samym hotelu i zamówił już taksówkę. Ja nie idę na łatwiznę! :-) Szkoda, że wieczorami jest tak ciemno, bo chciałbym zrobić przynajmniej kilka zdjęć, które mógłbym tu zamieścić.

Monachium vs. Poznań

Po wizycie w Niemczech jak zwykle zastanawiam się jak to możliwe, że dwa sąsiadujące państwa są tak różne.

Oczywiście pewna różnorodność jest wskazana, bo inaczej świat byłby nudny, ale trochę to smutne gdy:
  • jadę w Polsce na lotnisko taksówką, bo transportem miejskim przebicie się przez cały, rozryty do granic możliwości Poznań zajmie wieki;
  • jadę w Niemczech na lotnisko s-bahnem, bo jest szybki i prawie niezawodny; jak dodać do tego sieć metra w samym Monachium, to można dotrzeć w zasadzie wszędzie przesiadając się raz, góra dwa razy;
  • jadę w Polsce na lotnisko, a taksówka wydaje z siebie dziwne dźwięki i podskakuje jakby miała zepsute hamulce;
  • jadę w Niemczech na lotnisko, a w s-bahnie prawie nie słychać hałasu; czasem brałem też jedną z taksówek; chyba 90% z nich to mercedesy o całkiem niezłym standardzie;
  • stoję w kolejce do kontroli na Ławicy, a ludzie się tłoczą; wylot się zbliża, więc pada komunikat, że osoby lecące do Monachium mają pierwszeństwo; większa część kolejki leci właśnie do Monachium, więc zaczyna się bałagan, ludzie zaczynają się pchać, a strażnik graniczny komentuje: "uwielbiam to";
  • staję w 10 razy krótszej kolejce do kontroli w Monachium, a i tak facet obok zaprasza mnie do kolejki "priority", bo jest akurat wolna;
  • wsiadam do samolotu Lotu; stewardessa zapisuje, że gdzieś tam nie działa lampka, a jeden z luków bagażowych się nie zamyka; nie ma czasu, by to naprawiać, więc przekłada bagaże do innych luków, a ten zepsuty zostaje otwarty
  • wsiadam do samolotu Lufthansy - wszystko działa jak należy

Takie porównania można wymieniać i wymieniać. Jeszcze smutniejsze jest to, że Poznań jest porównywany przez wiele osób do Monachium czy Barcelony w sensie najbardziej rozwiniętego biznesowo miejsca w danym kraju (i jest w tym trochę racji). Poznaniaków często postrzega się jako gospodarnych i zorganizowanych. Mimo to, i mimo że uwielbiam tu mieszkać, to uważam, że Monachium i nas dzieli przepaść. I żeby nie było - wolę mieszkać w Poznaniu niż w Monachium:-)

Monachium - czas na piwo

Zanim napiszę o kolejnej podróży chwilowy powrót do Monachium, bo nie miałem czasu napisać nic więcej. Dawno nie byłem w centrum miasta. Biuro mamy bliżej lotniska niż Monachium, więc tym chętniej wybrałem się na mały spacer i krótkie posiedzenie w biergarten. W końcu być w Bawarii i nie napić się piwa? :-)

Do Monachium przyleciałem spotkać się z Hindusem, z którym wspólnie pracujemy i to z nim wyszedłem na piwo. Co ciekawe większość ludzi w Indiach nie pije alkoholu, a on jest wyjątkiem, który (ku memu zaskoczeniu) zamówił dla nas dwa litrowe kufle piwa. To on zaprowadził mnie do HB (http://www.hofbraeuhaus.de/). Knajpy z tradycyjną, bawarską muzyką, w której nawet w środku tygodnia ciężko znaleźć wolne miejsce.

Prawie niemożliwe jest znalezienie całego wolnego stolika, dlatego najlepiej wpakować się na pierwsze wolne miejsca. W ten sposób można też poznać ciekawych ludzi. My trafiliśmy na amerykańskich emerytów, podróżujących każdego roku do innych krajów. W zeszłym roku zwiedzili Litwę, Łotwę i Estonię. W Polsce wprawdzie nie byli, ale jak na obywateli Stanów Zjednoczonych wiedzieli o naszym kraju całkiem sporo (starsza pani była nauczycielką historii, więc zapewne stąd ta wiedza).

Na zdjęciu lokal, w którym byliśmy. Bez statywu i w ciemnościach ciężko zrobić dobre zdjęcie, ale cóż... nie będzie tu idealnie :-)


 

poniedziałek, 14 października 2013

POZ-MUC

Latanie samolotami jest jak jeżdżenie autobusami. Bardzo często podróżuję wieczorami, więc nie ma co podziwiać za oknem. Nawet jeśli coś czasem widać, to nie czuje się tej przestrzeni... wysokości.... Podobno człowiek powyżej 300 metrów nad ziemią nie jest w stanie ocenić na jakiej jest wysokości.

Czasami jednak zdarza się lot nieco inny niż wszystkie pozostałe i tak było dziś. Nie wiem co mnie podkusiło, żeby wylecieć o 5:55. Nikt i nic mnie właściwie do tego nie zmuszało. Podczas startu było jeszcze ciemno, ale później zaczął się... wschód Słońca.

Piękne, soczyste, pomarańczowe niebo na wschodzie. Pode mną Karkonosze. Na horyzoncie ledwo widoczny zarys kolejnego pasma górskiego. Nie mam pewności czy to Tatry, ale tak sobie wmówiłem i tego będę się trzymał! :-)

Gapiłem się na ten widok jak na obrazek, a tu nagle niespodzianka! Obok, w przeciwnym kierunku, leci drugi pasażerski samolot. Wpatruję się w niego i wtedy w górze pojawia się kolejny. Patrząc z ziemi nasze drogi skrzyżowały się. Uwielbiam takie sytuacje. Gdy się lata, tak naprawdę przetrzeń, prędkość, wysokość zauważa się dopiero, gdy obok nas pojawia się drugi obiekt latający. Te same odczucia miałem na paralotni i na szybowcu. Różnica jest jedynie w prędkości. Samolot minął nas i po kilku sekundach zniknął.

Co jeszcze lubię w lataniu "autobusami"? Równoległe lądowania :-) W Monachium są 2 pasy, więc jak zwykle lądowaliśmy obok jakiegoś Boeinga.

Dla dzisiejszych widoków warto było wstać o 4:30. Szkoda tylko, że nie mam siły opisać wszystkiego co chciałbym. Może w najbliższych dniach się uda.

sobota, 12 października 2013

200 tysięcy mil na facebook'u

Dziś przeniosłem całą zawartość ze strony www.facebook.com/200tysiecymil tutaj, czyli na 200tysiecymil.blogspot.com Będę te dwie strony uaktualniał równolegle (aczkolwiek na facebook'u posty będą się pewnie pojawiać pierwsze). Zdecydowanie fajniej pisze się na facebook'u, ale nie mam jakoś parcia na zdobywanie like'ów, a chciałbym też czasem skomentować inne strony/blogi o podobnej tematyce (co jest niemożliwe jak nie ma się 30 like'ów). Zobaczymy co z tego wyjdzie. Chwilę mi zajęło ogarnięcie tego od strony technicznej i dlatego nie pisałem do czasu "odpalenia" bloga. Już niedługo będą kolejne relacje z wyjazdów, bo w najbliższy poniedziałek czeka mnie następny lot.

piątek, 20 września 2013

Bruksela, Bruksela i... po Brukseli

Mialem nadzieje, ze przynajmniej jeden wieczor w Belgii bedzie spokojny, ale codziennie ktos inny namawial mnie na kolacje z dodatkiem pysznych Leffe Blonde. A tym "blondynkom" ciezko jest sie oprzec ;-)

Chcialem podczas tego pobytu pospacerowac uliczkami przepelnionymi stolikami, restauracjami, klubami... Niestety pogoda byla barowa, a dla niektorych - hotelowa. Gdy juz udalo mi sie raz wczesniej wrocic do pokoju, to wieczor "umilaly" mi odglosy dochodzace (jakkolwiek dwuznacznie to brzmi) z pokoju obok: "oh ja, ja!". W ciagu godziny jurny Niemiec zaspokoil swoja partnerke trzy razy. Na szczescie pozniej Niemcow dopadla sennosc, podobnie jak i mnie.

wtorek, 17 września 2013

Bruksela. Restauracyjna wpadka.

Dziś jak zwykle mój szef zaserwował mi dawkę swojego nierozgarnięcia :-) Mieliśmy się spotkać w kilka osób na kolacji. Szef stwierdził, że widzimy się we włoskiej restauracji w Braine L'Alleud. Pojechaliśmy tam, wchodzimy, mówimy, że mamy rezerwację na 9 osób. Kelner prowadzi nas do stolika, zamawiamy coś do picia i czekamy. Po jakimś czasie dzwoni telefon:
- Gdzie jesteście?
- W restauracji. A wy?
- W restauracji.
Jak się okazało, szef niestety namieszał z lokalizacją kolacji. Rezerwacja była w restauracji oddalonej o kilka kilometrów. Gdy próbowaliśmy wytłumaczyć to kelnerom, byli wściekli, że chcemy anulować rezerwację, ale po jakimś czasie zrozumieli, że ta rezerwacja nie była nasza, a ich właściwi goście jednak przyjdą :-)

Co ciekawe, w restauracji tej wisiał polski plakat francuskiego filmu. Pewne rzeczy nie przestaną mnie zadziwiać na tym świecie :-) Chciałem zrobić zdjęcie, ale niestety przez to całe zamieszanie nic z tego nie wyszło. Może innym razem się uda, bo czasem się tam spotykamy.